Habemus Papam! – sprzed czterdziestu pięciu lat.

Rok 1978 to – sięgnijmy do słów samego Ojca Świętego z Tryptyku rzymskiego – „pamiętny rok dwóch konklawe”. 16 października tego roku, a więc czterdzieści pięć lat temu, w czasie drugiego po sierpniowym konklawe, o godzinie 18.15 nad Kaplicą Sykstyńską ujrzano biały dym. Wkrótce na balkonie pojawił się kardynał Pericle Felici i nowo wybrany papież, a tłum zebrany na placu przed
bazyliką Świętego Piotra usłyszał oczekiwane słowa: Habemus Papam!
George Weigel, autor najpowszechniej znanej, monumentalnej biografii Jana Pawła II Świadek nadziei, tak napisał o reakcji oczekujących na tę nowinę: „Sytuacja była zupełnie inna niż w sierpniu, gdy tłum – oczywiście głównie rzymianie – wpadł w radosny nastrój, skoro tylko Felici oznajmił wybór Albino Lucianiego. Teraz tłum był zaniepokojony. Kim jest ten straniero? Co im narzucili kardynałowie?
Jan Paweł II, który odczuwał dramatyzm i napięcie chwili równie silnie jak rzymianie, podszedł do mikrofonu na balkonie, odsunął nadgorliwego papieskiego mistrza ceremonii i znowu postąpił bezprecedensowo, zwracając się do tłumu, zamiast zgodnie ze zwyczajem udzielić błogosławieństwa po łacinie. Mówiąc wyraźnie i donośnie po włosku, przedstawił się swej nowej diecezji:

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
Najdrożsi bracia i siostry!

Słysząc swój język, tłum zaczął wiwatować, wyczuwał bowiem jego dobrą wolę i chciał go ośmielić.” Jan Paweł II kontynuował:
„Jesteśmy jeszcze wszyscy pogrążeni w bólu po śmierci naszego umiłowanego papieża Jana Pawła I. I oto najprzewielebniejsi kardynałowie powołali nowego biskupa Rzymu. Wezwali go z dalekiego kraju… dalekiego, lecz zawsze tak bliskiego przez wspólnotę wiary i tradycji chrześcijańskiej.”
Pisząc o wyborze Krakowskiego Arcybiskupa na Stolicę Piotrowa, George Weigel przypomniał słowa kardynała Jeana Villota skierowane do kardynałów tuż przed wyborem papieża, że „muszą wybrać oblubieńca Kościoła” (s. 326). I to on zadał już Wybranemu sakramentalne pytanie : „Czy przyjmujesz?”. Zebrani kardynałowie usłyszeli: „W posłuszeństwie wiary wobec Chrystusa, mojego Pana, zawierzając Matce Jego i Matce Kościoła, świadom wielkich trudności – przyjmuję.”.
Rodacy nowo wybranego Ojca Świętego nie od razu dowiedzieli się o tym epokowym wydarzeniu. Komunistyczna władza potrzebowała czasu, narad, „konsultacji”, zanim telewizja upubliczniła tę wiadomość. Nie było bowiem wówczas telefonów komórkowych ani tych wszystkich sposobów natychmiastowej wymiany informacji, bez których obecnie nie sposób wyobrazić sobie codziennego życia. Niemniej jednak ta radosna, zaskakująca informacja dotarła w niedługim czasie telefonicznie do Krakowa i – jak powiedział jeden z księży – „rozlała się niczym woda”.
To, co się działo w Królewskim Mieście trudno wyrazić w słowach, ani z czymkolwiek porównać: biły dzwony, najpierw z kościoła Mariackiego, z katedry wawelskiej wtórował im potężny „Zygmunt”, odzywający się jedynie w najważniejszych momentach religijnych czy dziejowych, a po nim wszystkie krakowskie dzwony. Zapanowała powszechna radość, ludzie wybiegali na ulice, by
wspólnie przeżywać to niepojęte wydarzenie; twarze promieniały, nieznani sobie przechodnie padali w ramiona, nad głowami powiewały biało-czerwone flagi. Umysły jeszcze tego nieogarniany, lecz – parafrazując poetę – nie ten najgłębiej czuje, kto rozumie. Patrząc na to wszystko, można było przypuszczać, że oto odżyło Wolne Miasto Kraków; na przekór rzeczywistości, powszechny radosny entuzjazm ją unieważniał. Zdawało się, że królewski gród i jego mieszkańcy ocknęli się w innym świecie, do którego narzucona Polsce władza nie miała dostępu.
Nie dowiemy się kto pierwszy wydobył niemal zapomniane strofy – sprzed stu trzydziestu lat(!) – największego wizjonera naszej poezji, Juliusza Słowackiego, prorocze strofy o… Słowiańskim Papieżu, szczególnie donośnie brzmiące na tle owego wielkiego unisono kościelnych dzwonów:

Pośród niesnasków – Pan Bóg uderza

W ogromny dzwon,
Dla Słowiańskiego oto Papieża
Otwarty tron.
[…]


Twarz jego, słońcem rozpromieniona
Lampą dla sług,
Za nim rosnące pójdą plemiona
W światło – gdzie Bóg.
Na jego pacierz i rozkazanie
Nie tylko lud –
Jeśli rozkaże – to słońce stanie,
Bo moc – to cud.


On się już zbliża – rozdawca nowy
Globowych sił,
Cofnie się w żyłach pod jego słowy
Krew naszych żył,
W sercach się zacznie światłości Bożej
Strumienny ruch,
Co myśl pomyśli przezeń, to stworzy,
Bo moc – to duch.


A trzebaż mocy, byśmy ten Pański
Dźwignęli świat…
Więc oto idzie – Papież Słowiański
Ludowy brat…
Oto już leje balsamy świata
Do naszych łon,
Hufiec aniołów – kwiatem umiata
Dla niego tron.


On rozda miłość, jak dziś mocarze

Rozdają broń,
Sakramentalną moc on pokaże,
Świat wziąwszy w dłoń.
[…]


Gołąb mu słowa – słowem wyleci,
Poniesie wieść,
Nowinę słodką, że Duch już świeci
I ma swą cześć,
Niebo się nad nim – piękne otworzy
Z obojga stron,
Bo on na tronie stanął i tworzy
I świat – i tron.
[…]


Wnętrza kościołów on powymiata,
Oczyści sień,
Boga pokaże w twórczości świata,
Jasno jak dzień.

Sto trzydzieści lat to liryczne arcydzieło pozostawało wśród niezwykle bogatej poezji naszego Wieszcza. I oto nieoczekiwanie pojawiło się na ustach milionów jako spełnione proroctwo, wielki hymn na cześć pierwszego Słowiańskiego Papieża, który
swoim pontyfikatem wypełnił każdą frazę tego jedynego w swoim rodzaju wiersza – odnowił oblicze ziemi.

Autor tekstu Waldemar Smaszcz