Komentarz do Liturgii Słowa na 24. Niedzielę zwykłą, o. Grzegorz Mazur OP

„Tego, kto się mści, spotka pomsta od Pana” – czytamy w dzisiejszym pierwszym czytaniu z Mądrości Syracha. Co jest motorem zemsty? Niewłaściwie przeżywane uczucia, zwłaszcza te trudne, jak złość, gniew czy nienawiść. Kościół naucza, że żadne
z uczuć, nawet najbardziej dokuczliwych, nie jest grzechem, chyba, że sami dobrowolnie je wywołujemy w niedobrym celu. Uczucia, pojawiające się w nas naturalnie, niejako samoistnie (nie wskutek naszego wolnego wyboru) mają neutralną
wartość i dopiero to co z nimi zrobimy, skutkuje moralnie.


Uczucia są inteligentne – nie przychodzą bez powodu i zawsze mają nam coś ważnego do przekazania. Jeśli zamiast je odczytać i przeżyć, wybiorę ucieczkę lub wyparcie, to najprawdopodobniej szybko przekroczę granicę grzechu. Zdarza się, że sztucznie
nakręcamy przykre uczucia i nie wykorzystujemy pozytywnie związanej z nimi energii. Albo przez długi czas chowamy urazy, pielęgnujemy zadry, użalamy się nad sobą, źle myślimy o tych, którzy względem nas zawinili. Takie postawy z reguły są grzeszne. Problemem nie jest to, że odczuwamy całą nawet gamę niełatwych uczuć – to najzupełniej normalne i moralnie obojętne. Grzechem (winą) będzie zmarnowanie lub nieodpowiednie wykorzystanie takiej sytuacji. Dla przykładu, odczuwając słuszny
gniew, mogę uruchomić jego potencjał, by pomnożyć dobro: pomóc w naprawie zła, które się wydarzyło, zatroszczyć się o poszkodowanych, napomnieć winowajcę, poszukać sprawiedliwych rozwiązań z ewentualnym wejściem na ścieżkę prawną
włącznie. Z drugiej strony, mogę wybrać coś kompletnie przeciwnego: wziąć sprawy we własne ręce poprzez rewanż i odwet; uciec się do przemocy, poniżyć drugiego człowieka, ośmieszyć lub wyrządzić mu inną krzywdę. Jedno uczucie gniewu –
mnogość wielorakich reakcji. Jedno uczucie – szerokie spektrum możliwej winy, nie z powodu uczucia samego w sobie, ale w wyniku popełnionych pod jego wpływem czynów.


Czy akceptuję trudne uczucia i staram się je właściwie przeżyć? Jak często zabieram je na modlitwę? Czy dzielę się nimi ze spowiednikiem lub innymi zaufanymi osobami? Dobrze przeżyte uczucia, spełniwszy swoją rolę, odchodzą po jakimś czasie, nie
wyrządzając nam szkody. Uczucia nieprzeżyte lub przeżyte źle gasną tylko pozornie; wracają w najmniej odpowiednim momencie i uderzają w nas rykoszetem.


W jaki sposób, w świetle dzisiejszego Słowa, przeżywać uczucia, które rodzą w nas znaczny dyskomfort i których najchętniej pozbylibyśmy się możliwie najszybciej? Jak zaprząc je w służbę duchowego rozwoju? Odpowiedź brzmi: praktykując przebaczenie. Piotr słyszy z ust Pana, że ma przebaczać nieustannie. „Czy aż siedem razy?” – pyta najpierw, troszcząc się nie tyle o wybaczanie w szczerości serca, co o spełnienie wymogów religijnej poprawności. „Nie mówię ci, że aż siedem razy, lecz aż siedemdziesiąt siedem razy” – odpowiada Jezus. Liczba ta nawiązuje do postaci Lameka, potomka Kaina, który stwierdził: „gotów jestem zabić człowieka dorosłego, jeśli mnie zrani, i dziecko – jeśli mi zrobi siniec! Jeżeli Kain miał być pomszczony siedmiokrotnie, to Lamek siedemdziesiąt siedem razy!” (Rdz 4,23n).


Logika Ewangelii całkowicie wyklucza zemstę. Mamy przebaczać tyle razy, ile Lamek chciał być pomszczony: siedemdziesiąt siedem, czyli – zgodnie z biblijną symboliką – bez limitu; zawsze, ilekroć zajdzie potrzeba. Przebaczenie nie przekreśla
sprawiedliwości oraz dochodzenia swoich praw. Niekoniecznie równa się pojednaniu, które może okazać się niemożliwe z różnych powodów. Na przykład osoba, która nas skrzywdziła, nie wykazuje zainteresowania dążeniem do zgody, być może w ogóle nie uważa, że dopuściła się czegoś złego. Albo nie mamy już z nią kontaktu, nie wiemy, gdzie mieszka ani jak ją znaleźć. Jeśli pojednanie jest możliwe, warto do niego dążyć, choć na pewno nie za wszelką cenę. Pismo Święte ostrzega przed uwikłaniem w
toksyczne relacje i zaleca unikać ludzi, również wierzących, którzy trwają w grzechu i nie chcą z nim zerwać (por. Mt 18,15-18; 1 Kor 5,10-12).


W przeciwieństwie do pojednania przebaczenie jest możliwe i wskazane zawsze. Przebaczamy najpierw nie ze względu na kogoś, kto względem nas zawinił, ale dla siebie samych. Uwalniamy uwięziony potencjał, rozkuwamy łańcuchy wiążące nasze serca. Zazwyczaj, szczególnie w przypadku poważnych i powielanych krzywd, przebaczenie zajmuje trochę czasu. To proces. Zawsze jednak warto go podjąć, nawet jeśli wydaje nam się, że niektórych ran wybaczyć nie sposób. Mocą Bożą możemy przebaczyć wszystko – nie po to jesteśmy chrześcijanami, by robić to jedynie o własnych siłach. Na początku najważniejsza wydaje się decyzja, która angażuje przede wszystkim rozum i wolę. Towarzyszą jej uczucia, które na skutek grzechu pierworodnego lubią chodzić swoimi drogami i żyć własnym życiem w mniejszej lub większej dysharmonii z rozumem i wolą. Może to trwać nawet przez dłuższy okres. Ważne, by z szacunkiem przeżywać emocje, jednocześnie nie przejmując się nimi ponad miarę. Kiedy Pan Jezus mówi o odpuszczaniu bliźnim ich przewinień, to koncentruje się na działaniu, nie na uczuciach. To nadrzędne kryterium, rozstrzygające o jakości i trwałości naszego przebaczenia.


„Panie Jezu Chryste, staję w Twoim autorytecie jako Twoja siostra/Twój brat i Twoją mocą, w Twoje imię przebaczam N. to i to… Błogosławię jej/mu i powierzam ją/go Tobie” – to jeden z przykładów modlitw prowadzących do głębokiego pokoju i wewnętrznego uzdrowienia. Pomyślmy dziś, za kogo powinniśmy się tak pomodlić. Komu i co z serca wybaczyć? Jakie miłosierdzie okazać naszym winowajcom?

Dodaj komentarz