Do kogo mi bliżej w mojej wierze i codziennych wyborach? 

Komentarz do Liturgii Słowa na 16. Niedzielę Zwykłą (17 lipca) – ks. Grzegorz Mazur ✍🏼

Często interpretuje się dzisiejszą Ewangelię dość zero-jedynkowo i zdecydowanie na korzyść Marii, która zgodnie ze słowami Pana „wybrała najlepszą cząstkę”. W przeciwieństwie do Marty, której posługi na pierwszy rzut oka Pan Jezus zdaje się nie doceniać. 

Mistrz Eckhart, żyjący na przełomie XIII i XIV wieku dominikanin, czołowy przedstawiciel szkoły mistyków nadreńskich, ma jednak w tej kwestii odmienne zdanie. Przekonuje, że to z Marty a nie Marii lepiej wziąć przykład. Maria jest dopiero na początku duchowej drogi, to stan porównywalny do zakochania. Marta ma już ten etap za sobą. Twardo stąpa po ziemi i wyraża swoją miłość do Jezusa w konkretnej pracy. Zwracając się do Marty, Pan Jezus dwa razy wymienia jej imię, wskazując na związek między kontemplacją i działaniem. To ostatnie bierze się z bliskości z Panem, którą Marta już ma. Jej obawy o siostrę są więc słuszne. Z troską prosi Pana Jezusa, by kazał Marii wstać i pomóc przy usługiwaniu. Inaczej, Maria pozostanie w stanie błogości zbyt długo i nie poczyni postępów. Marta rozumie, że każde autentyczne doświadczenie duchowe prowadzi do zaangażowania i służby. W przeciwnym razie zamyka nas w sobie i po jakimś czasie przynosi efekt odwrotny do zamierzonego – oddala od Boga zamiast do Niego prowadzić.

Pan Jezus z pewnością docenia dojrzałość Marty, jej ofiarność, zaradność i troskę. Niemniej, kieruje do niej również słowa przestrogi: „martwisz się i niepokoisz o wiele, a potrzeba mało albo tylko jednego”. Człowiek zaangażowany w sprawy Pana może dać im się pochłonąć tak, by z czasem zaniedbać fundament, który pielęgnuje Maria. Może mierzyć siebie, swoją wartość i jakość własnej wiary przez pryzmat pracy, którą wykonuje. Może zacząć porównywać się z innymi, tak jak Marta z Marią. Prośba, którą Marta kieruje do Jezusa, sugeruje jakoby to nie On sam, ale jej wysiłek był w tamtej chwili najważniejszy. Marta nie uznaje też chyba wystarczająco odmienności swojej siostry. Trudno jej zaakceptować fakt, że nie ma zbyt wielkiego wpływu na to, kiedy Maria wstanie od stóp Jezusa i zacznie jej pomagać.

Historia Marty i Marii uczy nas szacunku do różnorodności powołań w Kościele, bez przesądzania, które z nich jest lepsze lub bardziej wartościowe. Zaprasza do tego, by wytrwale szukać własnej drogi, zaczynając od pogłębiania osobistego kontaktu z Panem. Przestrzega przed kopiowaniem innych albo narzucaniem im własnych rozwiązań. Pokazuje, że najsensowniejszą opcją na trwałe szczęście jest duchowy rozwój, wyrażający się w modlitwie, medytacji i zdrowej służbie. 

Do kogo mi bliżej w mojej wierze i codziennych wyborach? Do Marii czy Marty? Czego mogę się od nich nauczyć? Jak ich oryginalność i wyrazistość wobec Pana wpływają na moją więź z Nim oraz sposób, w jaki buduję relacje z bliźnimi?

Jeśli spodobał Ci się post, to:
Komentuj 💬
Udostępnij znajomym 🔗

Dodaj komentarz