Komentarz do Liturgii Słowa na XII Niedzielę zwykłą, o. Grzegorz Mazur OP. Mk 4, 35-41

Chyba każdy człowiek tęskni – przynajmniej raz na jakiś czas – za świętym spokojem, za strefą komfortu, która przypomina klimatyzowane, oszklone pomieszczenie, dające osobom, będącym w środku poczucie wewnętrznej równowagi i bezpieczeństwa. Dzisiejsze Słowo przypomina nam jednak, że pokój od Pana oraz szczęście, którego w Nim szukamy, polegają zupełnie na czymś innymi.


Chrześcijanin nie żyje w klimatyzacji, ale na pełnym morzu. Ze wszystkimi plusami i minusami tej sytuacji. Ze zgodą na zmienną pogodę i burze. Człowiek Boży oddycha wiatrem, którym jest Duch Święty. Tchnienie Ducha to zawsze świeży strumień powietrza, dynamiczny powiew, który porównać można do wiatru wiejącego w żagle.
Można wiosłować samemu w łódce własnego życia, a można odstawić wiosła, rozstawić żagle i poddać się Duchowi. Niekiedy tak mocno wiosłujemy, tak bardzo sami pracujemy na łaskę i miłość, że nawet nie zauważamy Pana, który stoi obok i cierpliwie czeka, aż pozwolimy Mu coś dla siebie zrobić.


Dzisiejsza Ewangelia przypomina nam, wierzącym, że żyjemy na tym samym świecie co wszyscy. I burze nas nie ominą. Chrześcijanin to nie ktoś, kto unika burz, ale to ten, kto w samym środku niebezpieczeństwa zachowuje wolność i pokój, bo wie, że ostatecznie nic mu nie zagrozi. Pan Bóg jest z nami w każdym doświadczeniu: łatwym i trudnym. Jest obecny w łodzi naszego życia, to znaczy w samym środku każdego, najbardziej nawet dramatycznego wydarzenia.


Czy mam odwagę obudzić Go wtedy? Uczniowie budzą Jezusa z wyrzutem: „nic Cię to nie obchodzi, że giniemy?” Tym pytaniem prowokują Go do działania. Jest w takiej postawie śmiałość i determinacja, których czasem brakuje nam. Przeżywamy rozmaite życiowe burze, ale niekoniecznie stawiamy w nich na Jezusa, nie przyznajemy się do bezsilności i wcale Go nie budzimy. Próbujemy radzić sobie sami albo z pomocą innych, na bazie ludzkich tylko środków. Nie dowierzamy mocy Bożej.


Znamienne, że uczniowie w dzisiejszej Ewangelii właściwie ocenili sytuację. Nie często im się to zdarzało. Dziś zorientowali się szybko, że burza rzeczywiście śmiertelnie im zagraża. W naszym życiu bywa różnie: niekiedy bagatelizujemy zagrożenie i skłonni jesteśmy lekceważyć jakąś słabość lub grzech… Kiedy indziej, przeciwnie: wszędzie wokół dopatrujemy się burz i zagrożeń, demonizujemy rzeczywistość.


Przyjrzyjmy się dziś naszym sercom. Ile w nich Bożego pokoju i harmonijnego płynięcia z wiatrem Ducha w żaglach, a ile lęku, zmartwień i szukania zabezpieczeń na własną rękę? Gdzie jeszcze pozwalamy, aby miotały nami fale? Może nawet miewamy żal do Pana, że śpi. Bo niby przy nas jest, ale tak naprawdę to jakby Go nie było…


Odważnie zaprośmy dziś Jezusa do wszystkich naszych burz i prośmy o wiarę! Zwłaszcza, gdy jesteśmy kuszeni do jakiegoś życiowego skurczu, wygodnego zamknięcia w klimatyzacji, do rezygnacji z życia na pełnym morzu i wietrze, którym jest Duch Święty. Amen.