„Faryzeusze odeszli i naradzali się, jak by podchwycić Jezusa w mowie” (Mt 22,15). Słowo „podchwycić” (gr. „pagidełło”) znaczy dosłownie „zastawić sidła” i pojawia się w Nowym Testamencie tylko raz. Wskazuje to na wyjątkowość dzisiejszego fragmentu i rzeczywiście niezwykła jest prawda, jaką Pan chce nam przekazać.
Intencje pytających są jasne. Ich spryt także – schlebiają Jezusowi, tytułując go nauczycielem i nazywając prawdomównym, a dopiero potem zadają pytanie. Pułapka wydawała się doskonała: wolno, czy nie wolno płacić podatek cezarowi? Gdyby Pan odpowiedział twierdząco, można byłoby Mu zarzucić kolaborację z Rzymianami. Gdyby zaprzeczył, oskarżono by Go o jątrzenie do buntu, aresztowano i najpewniej skazano na śmierć.
W odpowiedzi Jezus demaskuje prawdziwe zamiary swoich rozmówców i zręcznie radzi sobie z intrygą, którą snują. Przede wszystkim nie bierze niczyjej strony w kontrowersji. Nie wypowiada się na korzyść okupantów ani okupowanych. Jest ponad barykadami. A ściślej, jest po stronie wszystkich. Warto o tym pamiętać w konfliktach i trudnych relacjach – w pewnym sensie, Bóg staje również po stronie tej drugiej osoby, choćbym po ludzku to ja miał rację. Pan kocha każdego człowieka, niezależnie do błędów, które popełnia. O każdego się troszczy i dla wszystkich pragnie zbawienia.
Oddajcie Bogu to, co należy do Boga”
„Oddajcie Bogu to, co należy do Boga”. Tak naprawdę cały świat należy do Boga, my również. Wyszliśmy z Jego rąk i ku Niemu zmierzamy. Trafnie oddał tę prawdę św. Paweł w liście do Rzymian: „jeżeli bowiem żyjemy, żyjemy dla Pana; jeżeli zaś umieramy, umieramy dla Pana. I w życiu więc i w śmierci należymy do Pana” (Rz 14,8). Oddawanie siebie Panu zakłada trud nieustannego nawrócenia, bo aby móc siebie dawać, trzeba najpierw siebie posiadać. Taka jest logika daru. Nie mogę dać czegoś, czego nie mam. Jeśli nie przyjmuję samego siebie, nie biorę siebie w posiadanie, jeśli unikam odpowiedzialności za własne wybory, to moja przynależność do Pana będzie co najwyżej chwilowa i raczej iluzoryczna.
Co mnie dominuje w życiu? Co przerasta i wiąże tak, że nie potrafię tego oddać? Nikt z nas nie posiada siebie całkowicie, wszyscy jesteśmy w drodze ku pełni wolności. Jak często mówię Panu na modlitwie, że tej wolności dawania siebie pragnę? Z jaką wiarą wołam o osobiste doświadczenie Bożej Miłości, która uzdrawia, wewnętrznie scala, uniezależnia od ludzkiej ambicji i pożądliwości, otwiera na logikę daru?
Chyba każdy z nas, przynajmniej na początkowych etapach życia duchowego odnajduje w sobie obszary obwarowane szlabanami, zakazami wjazdu i znakami STOP. Nikt tam nie wchodzi: ani my, ani drugi człowiek, ani Bóg. To są rejony, w których jeszcze się nie posiadamy, w których nie potrafimy niczego dobrego z siebie dać. Skąd się w nas biorą? Na przykład ze źle przeżytej (lub nieprzeżytej) straty, krzywdy, zawodu, porażki… Z braku przebaczenia, nadmiarowych lęków o bezpieczeństwo, komfort i spokojną przyszłość… Niekiedy te puste, przez nikogo nie odwiedzane przestrzenie w nas, generowane są przez meta-lęk: lęk przed lękiem. Boję się bać albo tak bardzo się boję, że nie chcę niczego w sobie „ruszać”.
Monety mogą należeć do Cezara, ale człowiek i tak przynależy do Boga. Podziękujmy dziś Panu za to, że do Niego należymy. Że jesteśmy Jezusowi. Poprośmy, aby Jego Duch był jedynym Duchem, który ma do nas dostęp i który nas prowadzi. Tak, by Jego wola wypełniła się w nas do końca. Byśmy odważnie oddawali Mu siebie i wszystko, czego wciąż tak kurczowo się trzymamy.