Komentarz do Liturgii Słowa na 25. Niedzielę zwykłą, o. Grzegorz Mazur OP

Pewnego razu Apostoł Piotr zapytał Jezusa: „Oto my opuściliśmy wszystko i poszliśmy za Tobą, cóż więc otrzymamy?”. Dzisiejsza przypowieść stanowi ciąg dalszy odpowiedzi, jaką wtedy usłyszał. Właściciel winnicy (Pan Bóg) aż pięciokrotnie w ciągu dnia, mniej więcej co trzy godziny, wychodzi, aby nająć robotników do pracy. I za każdym razem przyprowadza nowych. Niczego nie zarzuca tym, którzy stawili się później, nie pyta o powody – może zaspali, zapomnieli, nie zdążyli… Co więcej, wszystkim na koniec płaci tyle samo. Prawo wymagało zapłaty, ponieważ w większości przypadków za przyniesioną przez ojca dniówkę rodzina mogła się najeść. „Nie będziesz uciskał bliźniego – czytamy w Księdze Kapłańskiej – nie będziesz go wyzyskiwał. Zapłata najemnika nie będzie pozostawać w twoim domu przez noc aż do poranka” (Kpł 19,13). Właściciel winnicy rozumie, że podobnej ilości chleba potrzeba zarówno tym, którzy pracowali u niego od rana, jak i tym, którzy przyszli dopiero późnym popołudniem. Okazuje im miłosierdzie i płaci tyle samo. Co ciekawe, ostatnim najpierw. Robi to celowo, bo gdyby od razu zapłacił pierwszym, ci wzięliby swą należność i poszli do domu, nie wiedząc, ile dostali kolejni. Najwidoczniej, gospodarz chce, żeby wiedzieli. Dlaczego? Bo w Królestwie Bożym chodzi ostatecznie o nas samych, a nie o ilość pracy, którą wykonaliśmy. Nasz wysiłek i trud, owszem, są niezwykle ważne – jeśli byłoby inaczej, gospodarz wyszedłby na rynek jeszcze raz i zapłacił także tym, którzy nie pracowali w ogóle. Nie zrobił tego jednak. Sprawiedliwa, ludzka praca jest konieczna dla naszego rozwoju, ale nigdy nas nie definiuje. Nigdy nie przesądza o wartości, jaką mamy w oczach Boga. Nie warunkuje naszej tożsamości Jego córek i synów, a więc dziedziców – nie najemników ani niewolników.


Spotykam czasem osoby nawrócone w późniejszym wieku, które szczerze żałują zmarnowanych w pewnym sensie długich lat życia i chcą to nadrobić, rzucając się w wir pracy na rzecz Kościoła i duszpasterstwa. Inne powątpiewają, czy w ogóle zostaną zbawione, zważywszy na raczej niewielki wkład, jaki zdążą włożyć w dzieła Boże przed odejściem z tego świata. Tak jakby mogły odpracować wcześniejsze błędy i o własnych siłach zasłużyć na niebo. Takim osobom zazwyczaj przypominam treść dzisiejszej Ewangelii. Każda nasza praca dla Pana jest bezcenna. Ostatecznie jednak, liczy się nie tyle ilość przepracowanych godzin lub lat, ale ich jakość. Przyjmując nawet niewielki ludzki wysiłek, Bóg zawsze pomnaża jego wartość.


Nie rozumieją tej prawdy robotnicy, którzy pracowali w winnicy najdłużej. Szemrają przeciw właścicielowi i czują się pokrzywdzeni. Pewnie dlatego, że zdążyli już w sercu osądzić tych, którzy przyszli do pracy spóźnieni. Nie uważają ich za biednych, ale za leniwych. A przecież mógł być tam ktoś, kto przymierał głodem wraz ze swoją rodziną i ten jeden denar był dla niego prawdziwym wybawieniem. Może był wśród tych „spóźnionych” człowiek, którego od dawna nikt nie najął? A może byli i tacy, którzy wcześniej musieli zająć się uprawą swojego pola lub pomagali na polu sąsiada?
Gdyby robotnicy z porannej (pierwszej) godziny zadali sobie trud, by choć trochę poznać tych z ostatniej; gdyby wiedzieli cokolwiek o ich problemach i biedach, okazaliby im być może więcej zrozumienia i miłosierdzia. Robotnicy z poranka milcząco założyli, że „spóźnieni” są tak samo zdrowi, tak samo dyspozycyjni i tak samo zdolni do pracy jak oni. Dlatego zaczęli wypominać gospodarzowi niesprawiedliwość i rzekomo wyrządzoną im krzywdę.

Czy i my nie ulegamy czasem takiej postawie? Podobnej niewrażliwości na bliźniego? Czy nie mierzymy innych własną miarą w niedobrym słowa znaczeniu? Może – co jeszcze poważniejsze – żywimy żal do Pana? Czujemy się przez Niego zaniedbani, źle potraktowani… Poczucie krzywdy wyrządzonej nam jakoby przez Boga wynika z pułapek ludzkiego umysłu, najbardziej chyba z osądu i porównywania się z innymi. Bo tym, którzy oskarżają dziś gospodarza o krzywdę, tak naprawdę żadna krzywda się nie dzieje. Problemem jest ich sposób myślenia, nie rzeczywistość.