„Uwiodłeś mnie Panie, a ja pozwoliłem się uwieść” – żali się prorok Jeremiasz. W anglojęzycznych tłumaczeniach mamy często: „Oszukałeś (wykiwałeś) mnie, Panie, a ja dałem się nabrać”. Jeremiasz przeżywa wewnętrzny dramat z powodu odrzucenia, jakiego doświadcza ze strony tych, którym głosi Boże Słowo. „Stałem się codziennym pośmiewiskiem, wszyscy mi urągają… I powiedziałem sobie: nie będę Go już wspominał, ani mówił w Jego imię”. Gorzkie zniechęcenie bierze górę, prorok chce jak najszybciej zrzucić z siebie ciężar misji, ale wtedy dzieje się coś nieoczekiwanego: „zaczął trawić moje serce jakby ogień, żarzący się w moim ciele. Czyniłem wysiłki, by go stłumić, lecz nie potrafiłem”.
Ogień w Biblii symbolizuje oczyszczenie, towarzyszy Bożej obecności, wskazuje na Ducha Świętego i Jego działanie. Jeremiasz przechodzi przez potężną próbę, ale nie jest w niej sam. Bóg nie pozwoli mu się zachwiać ani upaść. Rozpala serce proroka Miłością do Słowa tak, by mógł przekazywać Je z mocą. Podobnie czyni Jezus uczniom w drodze do Emaus. Zdumieni pytają: „czy serce nie pałało w nas, kiedy rozmawiał z nami w drodze i Pisma nam wyjaśniał?” (Łk 24,32).
Boży ogień w sercu to wielki dar. Pozwala nam rozwijać łaskę chrztu świętego i pełnić wolę Pana bez względu na koszty. Daje poczucie szczęścia i spełnienia w po ludzku najtrudniejszych nawet warunkach. Uzdalnia do oddania swoich ciał, czyli siebie „na
ofiarę żywą, świętą, Bogu miłą”, o co prosi nas dzisiaj św. Paweł. Złożenie siebie w ofierze to poddanie się działaniu świętego ognia, który oczyszcza i upodabnia do Chrystusa, tak byśmy żyli z Niego, kochali Jego Miłością i świadczyli nie o własnych
siłach, ale „mocą z wysoka” (Łk 24,49).
„Twoja łaska (dosł. lojalna miłość) jest cenniejsza od życia” – wyznaje autor dzisiejszego psalmu (Ps 63,4). Na ile wierzę w te słowa? Być może potrzebuję jeszcze przejść konkretną drogę, by lepiej je zrozumieć i wcielić w życie. Tak jak św. Piotr, który, mając już silne poczucie własnej misji, napomina Jezusa: „Panie, niech Cię Bóg broni…” Parafrazując nieco: „Nie umrzesz na krzyżu. To się nigdy nie stanie, zaufaj mi, jestem skałą…” Odpowiedź Pana nie pozostawia żadnych złudzeń: „jesteś dla mnie przeszkodą, bo nie myślisz po Bożemu, lecz po ludzku”.
Nic tak nie okrada z przyjaźni z Panem i nie gasi w nas Jego ognia, jak ludzki sposób myślenia, uleganie pokusie wygodnego i bezpiecznego życia według standardów tego świata. Każdy z nas na jakimś etapie przypomina Jeremiasza i Piotra: jesteśmy
wierzący, rozeznaliśmy już swoje powołanie i staramy się je realizować, ale uciekamy przed krzyżem, boimy się zmian, mówimy Bogu co ma robić, próbujemy wykorzystać Go do własnych celów… Wolimy żyć po swojemu i samemu o wszystko się zatroszczyć. Tymczasem głęboka przemiana, do której Pan zaprosił Jeremiasza i Piotra, by uczynić z nich prawdziwych uczniów, polega na czymś dokładnie odwrotnym. „Jeśli ktoś chce iść za mną niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech mnie naśladuje. Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je”. W innym miejscu Jezus dodaje: „jarzmo moje jest słodkie, a moje brzemię lekkie” (Mt 11,25-30). Tak, ale nie dla kogoś, kto rezygnuje z bycia uczniem; kto być może nawet nigdy się nim nie stał albo – jak Piotr – pomylił role i – niekoniecznie świadomie – przypisuje sobie autorytet
samego Boga.