Komentarz do Liturgii Słowa na 2. Niedzielę zwykłą, o. Grzegorz Mazur OP

Zazwyczaj nie jest nam łatwo, kiedy uświadamiamy sobie, że sami z siebie, o
własnych siłach, nie potrafimy zmienić drugiego człowieka, usunąć zła, które w nim
jest, pozbyć się jego grzechów i wad. Nawet jeśli ten ktoś żałuje i szuka poprawy, nie
mamy mocy go zmienić. Dobra wiadomość jest jednak taka, że zawsze możemy
zmieniać siebie: swoje myślenie, wartościowanie, postrzeganie świata, środowisk i
relacji, w których funkcjonujemy.


„Wszystko byłoby dobrze, proszę księdza, gdyby nie ten mój mąż, który ciągle
pracuje, siedzi przed komputerem albo wychodzi z kolegami na piwo, a kiedy już
pojawia się w domu, to czeka tylko aż go obsłużę. Nie zajmuje się dziećmi, w niczym
mi nie pomaga. Co zrobić, aby on się zmienił?” Najlepiej zmienić siebie. Módl się,
nawracaj, a Pan Bóg będzie działał i nawet jeśli nie od razu pomoże to mężowi, to z
całą pewnością pomoże Tobie. Bóg posłuży się Twoją przemianą, sam mąż pewnie też
się nią zainteresuje.


„Co zrobić, aby moje dorosłe już dziecko, wróciło do Kościoła, zaczęło znowu
wierzyć w Boga, przyjmować sakramenty? Zawierz je Panu, uszanuj jego decyzje, na
nic nie naciskaj. Zmieniaj siebie, pielęgnuj relację z Panem Jezusem, zaproś Go do
działania. „Czy naprawdę tylko tyle mogę zrobić?” Nie tylko, ale aż. Jako wierzący
chrześcijanin, modlitwą i pracą nad sobą możesz najwięcej.
Niekiedy ulegamy iluzji, że wszystko wspaniale układałoby się w naszym życiu,
gdyby nie inni ludzie. Gdyby nie najbliżsi, sąsiedzi, szef w pracy, teściowa… Gdyby
nie jakieś bolesne wydarzenia z przeszłości, spowodowane przez konkretne osoby.
Takie myślenie jest pułapką, ponieważ z reguły głównym problemem nie są ci inni –
choćby niejedno mieli na sumieniu – ale nasze reakcje na ich postępowanie i poglądy.
„Oto Baranek Boży, który gładzi grzech świata” – mówi dziś o Jezusie Jan Chrzciciel.
Jedynie Pan Jezus radzi sobie z cudzym grzechem, bierze Go na siebie. Dobrowolnie
oddaje życie, by usuwać z nas zło i dźwigać nasze słabości… Tylko Bóg potrafi
bezpiecznie zmieniać ludzi. Bez naciskania, szanując ich sumienia i dynamikę
rozwoju, niczego nie przyspiesza ani nie wymusza. Łagodny jak baranek cierpliwie
czeka, aż człowiek odpowie na Jego łaskę, delikatne zachęty i poruszenia.


Czy pozwalam Panu, aby mnie zmieniał? Czy mówię Mu o swoich słabościach bez
lęku, z ufnością i wiarą? Czy chcę, by się nimi zajął? Spotykam czasem takie osoby,
które najpierw same próbują uporać się z jakimś grzechem, a dopiero potem zwracają
się do Boga. Tak jakby Miłość Boża nie była pierwsza i bezwarunkowa, jakby trzeba
było najpierw na nią zasłużyć. Niektórzy potępiają nie tylko swój grzech, ale również
siebie samych, jakby nie wierzyły w to, że Jezus naprawdę niszczy popełnione przez
nich zło i daję łaskę poprawy.

Co robię, kiedy czyjaś niedojrzałość i słabość dotkliwie mnie dotyka? Kiedy jestem
przekonany, że to nie ja, ale mój bliźni powinien się zmienić? Czy potrafię uklęknąć
wtedy z wiarą do modlitwy, oddając Panu tego człowieka oraz prosząc dla siebie o
siłę, kierunek i światło? Którym rozwiązaniom w takich sytuacjach ufam bardziej:
Bożym czy własnym?
„Oto Baranek Boży, który gładzi grzech świata”. Jak wierzę w te słowa? W jaki
sposób we mnie rezonują i przekładają się na moje życie?