Komentarz do Liturgii Słowa na Uroczystość Jezusa Chrystusa, Króla Wszechświata, ks. Grzegorz Mazur

Dziś czcimy Jezusa Chrystusa jako Pana i Króla Wszechświata. Z reguły chyba łatwiej
nam uznać Jego władzę w wymiarze kosmicznym niż indywidualnym, widzieć w Nim
Rządcę zewnętrznego świata, ale już niekoniecznie świata naszych myśli, uczuć i
pragnień. Jak wiara w Bożą wszechmoc przekłada się na konkret mojej codzienności?
Czy mogę uczciwie przyznać, że to Jezus jest Panem, czyli Królem mojego
zaangażowania i życiowych poczynań?
Słowo „Pan” pojawia się w języku polskim bardzo często. Mówimy na przykład: „pan
Staszek, sąsiad”, „pan Mariusz, hydraulik”, „pan dyrektor w szkole lub firmie”. Tym
samym wyrazem odnosimy się do Najwyższego: „Pan Bóg”, „Pan Jezus” – rzecz nie
do pomyślenia, choćby w języku angielskim, gdzie mężczyzn tytułuje się słowem
„Mister”, a do Boga zwraca się per „Lord”. Nikt po angielsku nie powie: „Mister God”
lub „Mister Jesus”. Brzmiałoby to co najmniej groteskowo, o ile nie bluźnierczo. Ale
po polsku tak nie brzmi. Dlatego być może czasem trudniej nam uchwycić, co
dokładnie słowo „Pan” oznacza w odniesieniu do Boga i jak wpływa na nasz stosunek
do Niego.
Wiele osób wierzących dość gładko deklaruje, że Bóg jest dla nich najważniejszy. To
dobrze, ale jako kto? Jako pomocnik, który ma spełniać ich prośby, podczas gdy oni
sami kierują własnym życiem? Czy jako Król, który faktycznie przewodzi ludzkim
wyborom, a przynajmniej ma na ich temat coś do powiedzenia? Zgodzić się na Boże
panowanie w życiu to tak jak oddać komuś kierownicę we własnym samochodzie. W
żaden sposób nie pomniejsza to naszej wolności, wręcz przeciwnie: możemy robić
wiele pożytecznych rzeczy, których nie moglibyśmy wykonywać, prowadząc. Gdy
pozwolę komuś kierować, mogę się też odprężyć i zrelaksować, cały czas jednak
zachowując realny wpływ na to, co się dzieje. Okazuję zaufanie kierowcy i wiem, że
zaparkuje na stacji paliw lub poboczu, kiedy go o to poproszę.
Problem wielu chrześcijan polega na tym, że Bóg wprawdzie jest obecny w
samochodzie ich życia, ale tylko jako pasażer. Sami prowadzą, zużywając na to
mnóstwo energii i czasu. Decydują, dokąd jadą i którą drogą, oraz kiedy, o ile w ogóle,
zatrzymają się i odpoczną. Po swojemu przyśpieszają lub zwalniają, a Bóg siedzi
obok, na ogół dość bezczynnie i bez prawa głosu. Nie jest Panem sytuacji, choć
mógłby nim być. Uczynić Go Królem, to oddać Mu kierownicę własnego życia,
zaufać i powierzyć swój czas, marzenia oraz plany; z Nim najpierw konsultować
ważne decyzje; awansować z pozycji asystenta (choćby najważniejszego i najbardziej
przez nas cenionego) na Pana i Króla!

Kto zasiada na tronie mojego życia? Ja sam? Inny człowiek, którego ubóstwiam lub
któremu nie potrafię postawić słusznych granic? Może jakaś wartość lub cel, który
sam sobie wyznaczyłem? (wyższa pozycja, lepsza praca, nowy dom, egzotyczne
wakacje, wysoka emerytura?)
Jeżeli jestem chrześcijaninem, który świadomie zaprosił Jezusa do podróży życia, ale
tylko jako pasażera bez możliwości ingerencji w swoje pomysły, wybory i plany; jeśli
wszystko w życiu kręci się wokół mnie, a Bóg jest mi potrzebny jedynie wtedy, gdy
dzieje się coś niedobrego (poważnie zachorowałem, straciłem bliską osobę, ktoś mnie
oszukał lub skrzywdził) albo kiedy staję przed znaczącym wyzwaniem (chcę zdać
egzamin, dostać premię, znaleźć męża lub żonę, wygrać w jakiejś rywalizacji); jeśli
tak wyglądają moje sprawy, to choćbym codziennie się modlił i regularnie chodził do
Kościoła, na niewiele się to zda bez uprzedniego, gruntownego nawrócenia. Z mocą
zaprasza nas do niego dzisiejsze Słowo oraz sam Pan – nasz Bóg i Król.